Geoblog.pl    ludziepodrozuja    Podróże    Projekt 2012 Azja południowo wschodnia    Ko Chang dzień pięćdziesiąty piąty
Zwiń mapę
2012
19
lut

Ko Chang dzień pięćdziesiąty piąty

 
Tajlandia
Tajlandia, Ko Chang
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 5475 km
 
Ponownie w Tajlandii.

dzień pięćdziesiąty piąty 19 lutego

No to byliśmy po odprawie. I cóż dalej - stanęliśmy przed nie lada pytaniem, bowiem wszędzie pusto i głucho. Całe przejście jest trochę senne. Podszedł do nas jakiś kierowca taksówki, zaproponował 2000 batów, za transport na Ko Chang. Popukaliśmy się w czoła. Za chwilę okazało się, że parkujące obok motory, to "taksówki", którymi można dostać się do miasta. Podjechaliśmy na dwa motory. Jako pasażerowie za jedyne 50 batów od osoby. Każde z nas siedziało z tyłu za czerstwym Tajlandczykiem. Przyjechaliśmy. Diabli wiedzą gdzie. Stały cztery songthaew's, żadnego napisu nie było po angielsku. Kilku mężczyzn leniwie leżało w hamakach i rozmawiali między sobą. No nic. Jakoś się porozumieliśmy, że za 20 minut jadą. Ale gdzie, tego już nie widzieliśmy. Kiedy odjeżdżaliśmy i jechaliśmy, to cieszyliśmy się tylko, że kierunek jest dobry, bo na południe, czyli słońce po lewej. Gdyby było pochmurno, byłoby trochę gorzej :).
Dojechaliśy jak się okazało do Chantaburi. Wysadzono nas na dworcu autobusowym. Przez 10 minut szukaliśmy autobusu. Okazało się, że mini bus odjeżdża do Trat. W dobrym dla nas kierunku. Wsiadamy. Po 5 minutach kolejna przesiadka. Nowy minibus, ale już z kompletem miejscowych. Ruszamy. Jedziemy kolejne pół godziny. Kierowca zatrzymuje się prawie w szczerym polu, otwiera drzwi i woła "Ko Chang".
Niby mamy wysiąść, ale znowu jesteśmy w dziwnym miejscu, koło jakiejś agencji turystycznej. No dobrze, mówimy, i przesiadamy się na ostatnią już songthaew do przystani promowej. Uff, w końcu dojeżdżamy w kolejne pół godziny do wybrzeża. W niezbyt dużej odległości widzimy kilkuset metrowej wysokości wzgórza celu naszej podróży. Wzniesienia są porośnięte lasem. Cały obszar Ko Chang wraz z kilkudziesięcioma mniejszymi wyspami jest parkiem narodowym. Teraz już tylko prom na Ko Chang, następnie kolejna songthaew i jedziemy do hotelu. Niestety nie zarezerwowaliśmy nic wcześniej, bo nie wiedzieliśmy, czy zdążymy dziś dojechać na tą wyspę. Każemy się zawieść do hotelu, który oglądaliśmy wcześniej w internecie.
White House.
Cóż. Stosunek jakości do ceny jest nieadekwatny (to tak delikatnie mówiąc). Na jedną noc bierzemy tą drożyznę i wypożyczamy skuter. Przejeżdżamy kilkanaście kilometrów wzdłuż wybrzeża i znajdujemy fajne, niedrogie miejsce. Ciekawy, w rustykalnym stylu bungalow na jutro. Bliziutko plaża, leżaczki masaże i te sprawy. Życie ma sens. :)


dzień pięćdziesiąty szósty 20 lutego

Rano po śniadaniu w naszym najdroższym z dotychczasowych hoteli, czujemy się zawiedzeni. Wczorajsze pierwsze wrażenie słabej jakości hotelu potwierdziło się, śniadanie było kolejną porażką. Byle jak podane, limitowana nawet kawa i tosty. W trzy gwiazdkowym hotelu jest to poniżej jakichkolwiek standardów. Tak więc "państwu dziękujemy", wsiadamy na skuter i przewozimy bagaże do wczoraj zarezerwowanego bungalowu. Miejsce nazywa się Siam Hut.
Pogoda od rana zapowiada się wspaniale, więc nie psując sobie nastroju leżymy na plaży, a właściwie w typowym dla tutejszego krajobrazu nadmorskim barze pod strzechą z bambusa. Na wodzie nie ma prawie fal, szmaragdowa woda zachęca do kąpieli. W niewielkim oddaleniu widać kilka malutkich wysepek. Błękitne niebo zlewa się na horyzoncie z zatoką Tajlandzką. Sączymy powoli kawę mrożoną.
W południe bierzemy naszego wypożyczonego skuterka i postanawiamy ruszyć w południową stronę, jedyną drogą obiegającą wyspę. Miejscami droga jest jedną wielką serpentyną, teren jest mocno górzysty. Droga wznosi się stromo, by następnie gwałtownie opaść. Procentowe nachylenie drogi miejscami przekracza 20%. Przynamjniej na nasze wyczucie. Połączenie nachylenia z wielością zakrętów stwarza nie lada wyzwanie dla kierowców, zarówno skuterów jak i taksówek.
My dzielnie dajemy sobie radę, choć jako pasażer często piszczę (przynajmniej w duchu),ściskając kierowcę mego kolanami :), bo wydaje mi się, że lecimy ostro do przodu, a ja zsuwam się z siedzenia. Na szczęście to tylko złudzenie. Ale nie wyobrażam sobie, jak tu jeżdżą turyści w porze deszczowej, kiedy drogi są mokre i pokryte naniesionym błotem z otaczających je gór.
Wyspa jest piękna. Bardzo dużo na niej naszych wschodnich sąsiadów. Napisy w wielu miejscach po rosyjsku. Pozatym nic nie zakłóca sielanki tropikalnej wyspy. Podjeżdżamy do Bang Bao Bay. To piękna zatoka mocno wcięta w południowy kraniec wyspy. Na niej jest bardzo długie molo zakończone latarnią morską u wylotu zatoki. Uczepione mola restauracyjki, w bardzo płytkich wodach, postawione na drewnianych palach, gdzie serwowane są owoce morza. Kelnerzy zachęcają na każdym kroku, by usiąść i popatrzeć na piękne widoki, a przy okazji zjeść. Skusili nas. Zamawiamy kraba i barakudę.
Stwór morski z wieloma kończynami smakuje wybornie. Wspaniale przyrządzony z zielonym pieprzem, czosnkiem i warzywami. Barakuda jest ogromna, ponad 40 cm, nie mieści się na talerzu. Grilowana w pieprzu, podana z ryżem jest wyśmienita. Bardzo najedzeni oglądamy palmy na pobliskim brzegu i przepływające łodzie.
Koło 16 godziny słońce przygrzewa jeszcze bardzo mocno. Wracamy do naszego domku, który jest 20 m od brzegu zatoki i leniwie na przemian kąpiemy się i schniemy na słońcu. Na brzegu słychać wzmagające sie dżwięki muzyki. Rozpoczynają się wieczorne imprezy w licznych knajpkach. Oglądamy zachód słońca z tarasu plażowego baru.


dzień pięćdziesiąty siódmy 21 lutego

Dziś kolejny dzień odpoczynku (czytaj: "nic nie robienia"). Rano po orzeźwiającej kąpieli w morzu, postanawiamy po raz kolejny na wyspie zmienić hotel. Noc w bungalowie była specyficzna. Głośne i regularne odgłosy jakiegoś ptaka nie pozwalały nam zasnąć do późna. Chodzące po ścianach jaszczurki też stanowiły pewne urozmaicenie. Typowa chatka nad tropikalnym morzem ma swoje uroki, ale chyba tylko na jedną noc. Po kąpieli w morzu bierzemy skutera, który stał w nocy na parkingu i jedziemy na poszukiwania noclegu. Odwiedzamy kilka guesthousów i hotelików i bierzemy pokój w Mai Pen Lai przy Kai Bea Beach. Przewozimy plecaki skuterem, a następnie jedziemy zwiedzić wschodnie wybrzeże wyspy. Jest ono dużo mniej turystyczne. Jedziemy kilkanaście kilometrów wzdłuż wybrzeża i mijamy tylko dwa hotele, oraz kilka domów mieszkalnych. Niestety wyspy podobno nie można objechać naokoło, nie ma drogi. Prawdopodobnie ukształtowanie terenu nie pozwala na wybudowanie jej bez dodatkowych nakładów finansowych. Wzmagający się głód zaprowadził nas ponownie do zatoki Bang Bao na owoce morza. Tygrysie krewetki smakują po prostu wybornie (pozdrowienia dla Mariusza).
Nie wiadomo co tu robić. Wyspa nie jest za duża, objechaliśmy ją prawie dookoła. Próbowaliśmy trochę nocnego życia. Dyskoteka, jaką znaleźliśmy na plaży, była prawie pusta, dzisiaj - chcieliśmy zahaczyć o nocny bar. Wszędzie jednak prawie pusto, oprócz tajskich dziewcząt zachęcających do wstąpienia i wypicia drinka.
Podjęliśmy decyzję, że pojutrze wyjeżdżamy do Bangkoku. Jeszcze rozważamy różne opcje transportu. Ale na razie jesteśmy na tropikalnej wyspie...


dzień pięćdziesiąty ósmy 22 lutego

Rano podczas śniadania na które poszliśmy do restauracji nad zatokę, potwierdziło się duże ryzyko przebywania w tropikach pod palmami. :) Na naszych oczach łupnął z wysokości 30 metrów ogromy owoc kokosa. 5 kilogramowy kokos spadł na plażę z ogromnym łoskotem. A gdyby tak ktoś leżał, lub przechodził... :) Po śniadaniu zmieniamy miejsce leniuchowania i jedziemy do Siam Hut. Spodobało nam się to miejsce z wieloma chatkami nad samym morzem, luźną atmosferą i grilami co wieczór.
Zatem siedzimy na plażowym tarasie, przy blasku słońca w tym miejscu, pośród rozsianych wśród palm chatek. W oddali widać pięć małych idyllicznych wysepek. Nawet dziesiątki robaków wyłażących z każdej drewnianej szczeliny nie zakłócają niczym niezmąconego spokoju tego miejsca, które wypełnia człowieka siedzącego tutaj. Po raz kolejny spotykamy te same twarze. Ludzie wymieniają między sobą poglądy i spostrzeżenia z różnych poznanych przez siebie miejsc.
Odpoczynek...


dzień pięćdziesiąty dziewiąty 23 lutego

Jeśli napiszę, że cały dzień nic nie robimy, tylko się relaksujemy to nie będzie to do końca zgodne z prawdą. Choć coś w tym jest. Nic nie robimy tylko wypoczywamy przed jutrzejszą wyprawą do Bangkoku. Wiemy, że miasto to powita nas niebywałymn skwarem, hałasem ulicznych aut i motocykli, jazgotem tłumu, przekrzykiwaniami sprzedawców. chcemy jeszcze trochę naładować akumulatory na wyspie, która pozwala nic nie robić, tylko leżeć na plaży, kąpać się w szmaragdowym morzu, razem z rybami, które widać w przeźroczystej wodzie, taka jest czysta.
Obserwujemy małe kraby na plaży. Zwierzątka te wyciągając z piasku potrzebne mikroelementy, toczą malutkie kuleczki. Każda "norka" kraba, jest doskonale widoczna, bo otoczona setką małych kulek z piasku.
Oprócz plażowania można jeszcze skorzystać z przejażdżki na słoniu. Na wyspie jest kilka firm, które się tym zajmują. Są miejsca, gdzie słonie żyją w klatkach za kilka dolców możesz się przejechać, lub nakarmić malucha.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 23 wpisy23 0 komentarzy0 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże