Geoblog.pl    ludziepodrozuja    Podróże    Projekt 2012 Azja południowo wschodnia    Phnom Penh dzień czterdziesty siódmy
Zwiń mapę
2012
11
lut

Phnom Penh dzień czterdziesty siódmy

 
Kambodża
Kambodża, Phnom Penh
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 5018 km
 
Kambodża to miejsce wielu trudnych momentów historycznych. Kojarzy nam się z wojną, przemocą, biedą i zacofaniem. Pociąga nas i odpycha jednocześnie. Osławiony Angkor Wat wraz z całym kompleksem świątyń stanowi dla nas główny powód do odwiedzenia Kambodży. To miejsce gdzie rozciągało się imperium Khmerów, po którym zostały ogromne kompleksy świątyń. Kambodża okupowana dawniej przez Tajlandię, skolonizowana przez Francję w XIX wieku, zniewolona przez Japonię podczas drugiej wojny światowej, następnie znowu pod dominacją tajlandzką i kolejno wietnamską, wyniszczony przez wojny domowe oraz reżim Pol Pota i Czerwonych Khmerów, od niedawna odzyskuje spokój i normalizującą się sytuację polityczną. Ciągłe walki, reżim, barbarzyństwa i masowe mordy ludzi to cierpki obraz tego kraju.

Przelicznik walutowy 1 zł = 1.260 Riel

1 $=4.030 Riel



dzień czterdziesty siódmy 11 lutego

Rano jeszcze przed budzikiem obudziło nas stukanie w drzwi z informacją, że śniadanie już gotowe. Co prawda nie było go w cenie wycieczki, ale omlet i dżem były smaczne. Nasza wczorajsza grupa podzieliła się na dwie części. Jedna wracała do Sajgonu, a my wraz z drugą płynęliśmy na farmę ryb i do wioski Czamów. Na platformach pływających po rzece mieszkają ludzie trudniący się hodowlą ryb. W przymocowanych pod nimi ogromnych klatkach trzymają i hodują je.
Parę kilometrów dalej w górę rzeki przybiliśmy do przystani i spacerem przeszliśmy do wioski Czamów. Czamowie po utracie niepodległości w XIX wieku, obecnie żyją w kilku krajach jako mniejszości narodowe. W Wietnamie społeczność ta liczy około 130 tysięcy ludzi.
Wąska asfaltowa droga prowadziła przez biedne i podniszczone zabudowania. Większość maleńkich domów, a wręcz szałasów była postawiona na betonowych 2-3 metrowych słupach. Poza drogą teren mocno się obniżał i widać było ślady okresowego, podnoszenia się poziomu wody w Mekongu. W swoich domostwach większość mieszkańców nie miała zbyt wielu sprzętów.
Klimat tutejszy nie wymaga okien, szyb ani drzwi. Otwarte konstrukcje nie wyglądały na zbyt solidne i wytrzymałe.
Po powrocie do przystani zmieniliśmy łódź na tak zwaną "speed boat" i w niecałą godzinę byliśmy już na granicy wietnamsko - kambodżańskiej. Po prowizorycznym drewnianym trapie weszliśmy do budynku stojącego nad samą wodą na palach, gdzie dostaliśmy pieczątki opuszczenia Wietnamu.
Wymieniamy trochę dolarów na Riele kambodżańskie. Waluta ta jest sporo mocniejsza niż VND, ale tu też za dolara dostajemy pokaźną sumę 4000 Rieli.
Ponownie wsiadamy do łodzi i w parę minut jesteśmy kilkaset metrów dalej w punkcie odprawy granicznej Kambodży. Jako, że wizy mamy już wyrobione wcześniej w Bangkoku, podchodzimy do okienka poza grupą i już mamy pieczątkę wjazdową. Wizy można bez problemu wyrabiać na granicach, w zasadzie we wszystkich przejściach lądowych, na których byliśmy.
Kolejne 4 godziny upływają nam na oglądaniu krajobrazu wokół rzeki. Widzimy niszczycielskie działanie wody, która podmywa brzegi, rybaków w małych łódkach, większe stateczki przewożące różne towary.
Lekko znużeni rejsem ujrzeliśmy w końcu kilka wysokich budynków Phnom Penh. Zaraz na przystani zostaliśmy otoczeni przez kierowców tuk tuków oferujących przejazd do hoteli. Jako, że nie robiliśmy rezerwacji tym razem przez internet, korzystamy z transportu za 2$. Oglądamy trzy miejsca polecane nam przez kierowcę. Nie są jednak zbyt czyste, więc idziemy kawałek dalej i meldujemy się w Super Star Hotel. Pokoik na pierwszym piętrze z widokiem na ulicę, łazienką i klimą. Może niezbyt tani, ale w naszym zasięgu (mieści się w budżecie). Dochodzi już 18.00 i przed zmrokiem poznajemy tylko najbliższe ulice.
Zasięgamy informacji w naszym hotelu o opcjach transportu na kolejne dni. W Kambodży, podobnie jak w innych krajach Azji, każdy hotel i funkcjonujące żywo agencje turystyczne, pośredniczą i organizują transporty w dowolnym kierunku. W Kambodży równolegle funkcjonują dwie waluty. Dolar amerykański jest widoczny we wszystkich cennikach. Można płacić w obu z nich bez problemu.
Lekko zmęczeni dalsze poznawanie miasta odkładamy do następnego dnia.

dzień czterdziesty ósmy 12 lutego

Próbujemy się ogarnąć w Phnom Penh. Po porannym posiłku na świeżym powietrzu w knajpce naprzeciw hotelu, bierzemy tuk tuka. Mamy zamiar znaleźć biuro Angkor Arlines. W internecie znaleźliśmy tanie loty wewnątrz Kambodży i chcemy zaoszczędzić trochę czasu przeskakując jakiś dłuższy odcinek. Wyposażeni w adres z internetu jedziemy około 3km poza centrum. Bardzo rezolutny i pomocny kierowca próbuje zlokalizować nasz cel, jednak nie jest to takie proste nawet dla niego. Do teraz nie wiemy, czy adres ze strony internetowej jest prawidłowy. Ostatecznie po dłuższym szukaniu wylądowaliśmy w agencji pośredniczącej w sprzedaży biletów. A tam okazało się że dziś jest niedziela (znowu zapomnieliśmy jaki jest dzień tygodnia) i nie można się dodzwonić do linii lotniczej. Tak więc pierwszą rundę wygrywa miasto.
W kolejnej tez niestety ponosimy porażkę. Żądni wrażeń kulturalnych maszerujemy w rosnącym skwarze do Pałacu Królewskiego. Temperatura sięga chyba trzydziestu paru stopni. Odcinek pomiędzy hotelem, a Pałacem nie jest zbyt duży, ale cienia brak. Na miejscu okazuje się, że wstęp jest w godzinach porannych do 11 i potem od 14. Jesteśmy przed wejściem o 11 godzinie... Szczęśliwie dla nas tuż obok jest Muzeum Historii Kambodży. Wewnątrz zapoznajemy sie z wieloma eksponatami. w gablotach wystawiona jest Bogata kolekcja wyrobów z brązu, bardzo misternie zdobiona. Dużo rzeźb Khmerskich pochodzących z wykopalisk w różnych miejscach kraju. Wiele wizerunków Buddy i Boga Wisznu z czterema ramionami. Wchłaniamy historię chłodzeni szumem wentylatorów w salach wystawowych.
Po wyjściu z muzeum nie chce nam się już nic. Jest tak gorąco, że nic, tylko gdzieś usiąść. Albo się położyć. Nie ma mowy w ogóle o tym, byśmy wracali do Pałacu, by go zwiedzić.
Odpoczywamy dłuższą chwilę. Pijemy kolejne kawy mrożone i cole. Później jemy makaron, robiony na naszych oczach z ciasta z dodatkiem oleju z otrębów ryżowych (rice bran oil). Makaron jest bardzo plastyczny, kucharz rozciąga go kilkunastokrotnie, by później po prostu wrzucić go do wody i podsmażyć. Zmieszać z warzywami i podać nam. Tradycyjnie krewetki w jednej porcji, w drugiej nie :).
Oglądamy jeszcze Wat Ounalom, główne miejsce buddyzmu w mieście, za panowania Pol Pota prawie całkowicie zniszczone.
Dzisiejszy dzień zapisał się także jako dzień walki z odrostem. Dwa farbowania włosów w ciągu jednego dnia to nie przelewki. Oczywiście problemy z porozumieniem się (przecież fryzjerzy nie mówią po angielsku), uspokajanie w rodzaju " no problem" na niewiele się zdaje. Finalny efekt nie jest może do końca satysfakcjonujący, ale efekt pośredni był koloru kurczaczego. Wściekle żółty nie nadawał się do pokazania ludziom. A przecież nie można cały czas chodzić w czapce. Fryzjerki mają tu fantastyczny zwyczaj masowania głowy podczas mycia. Głowy, uszu, części karku. W zamian za to paznokciami właściwie drapią skórę podczas mycia. Przy czekaniu podczas farbowania włosów, fryzjerka masuje najpierw jedną moją rękę, później drugą, dłoń, przedramię, aż gęsia skórka wychodzi.
W poszukiwaniu farby do włosów zawędrowaliśmy do Sorya Shopping Centre. Centrum handlowe urzekło nas. Kto w kraju biedy kupuje te ciuchy w cenach takich jak w Polsce? Nie wiemy. Ale oglądających sporo, choć większość to młodzież. wieczór nadchodzi szybko i po wieczornej porcji owoców wykończeni dzisiejszym dniem zasypiamy spokojnym snem.

dzień czterdziesty dziewiąty 13 lutego

Dzisiaj będzie opisowo. Jest nieprzyzwoity upał. Nie mam pojęcia ile jest stopni, ale jest tak gorąco, że aż obezwładnia. Nie chce się myśleć, nie mówiąc o mówieniu czy zwiedzaniu. Phon Phen to miasto, które stwarza wrażenie, pewnej takiej nieciekawości. Wydaje się że wszystkie ulice są takie same, wszędzie te same stoiska z jedzeniem, te same bary.
Rano wstajemy skoro świt. Chcemy przed upałem zdążyć zobaczyć Pałac Królewski, którego wczoraj się nie udało zwiedzić. Aktualizujemy informację z przewodnika - bilet nie kosztuje 3 dolary, a sześć. I 25 centów. :) Oglądamy Salę Tronową, niestety zamkniętą dla zwiedzających, jedynie przez otwarte drzwi i okna możemy zobaczyć wielkie, wysokie na 59 metrów pomieszczenie, gdzie Król Sisowath i kolejni, od 1919 roku koronują się, celebrują inne uroczystości i przyjmują dyplomatów. Oglądamy jeszcze Srebrną Pagodę, która zawdzięcza swoje imię posadzce, która jest pokryta srebrnymi kafelkami. Podobno jedna waży 1 kg. W większości te płytki są przykryte dywanem. Nie robią oszałamiającego wrażenia. Wrażenie robi natomiast Złoty Budda, inkrustowany 9587 diamentami.Gdyby tak jeszcze lepiej był oświetlony, odpowiednim naświetlaczem, powalałby na kolana. Po Złotym Buddzie w Bangkoku jest on jednym z najpiękniejszych posągów Buddy, jaki widzieliśmy.
Powyżej, na podwyższeniu, stoi statuetka Szmaragdowego Buddy. Równie piękna, ale zdecydowanie przyćmiony jej blask. Większość Królewskiego Pałacu była zburzona i zdewastowana przez Czerwonych Khmerów.Powoli jest to teraz odbudowywane. W ogóle całe miasto w pewnym sensie wygląda na młode i dopiero co budowane w większości miejsc.
Pisaliśmy nie raz o ludziach, których spotykamy wielokrotnie, podczas naszej podróży. Do naszych największych ulubieńców należy para Amerykanów. Spotkaliśmy ich po raz pierwszy na łodzi z Tajlandii do Luang Prabang. Później w Hanoi, w Hue, w Hoian, w Sajgonie. Nie zdziwiliśmy się, gdy ujrzeliśmy ich w Phnom Penh. Za każdym razem wpadamy na siebie przypadkowo. Kobieta ma na imię Marysia.Dokładnie tak ma wpisane w paszporcie. Marysia. Nie byłoby nic w tym dziwnego, gdyby nie to, ze jest Afroamerykanką.Jej matka zakochała się w pisarzu, który pisał o Marii, stąd też wzięło się imię.
Odpuszczamy Muzeum Tuol Sleng. Nie wchodzimy tam, by oglądnąć tą szkołę, zamienioną przez Pol Pota na więzienie, miejsce kaźni tysięcy Kambodżan. Rozmawialiśmy z innymi turystami, czytaliśmy liczne blogi. Wystarczy nam informacja, że koszmary śnią się po nocy. Co innego czytać o tym, a co innego namacalnie zobaczyć to na własne oczy. Podobnie nie jedziemy oglądać Pól Śmierci (killing fields). To miejsce , gdzie jest wiele masowych grobów, zabitych przez Czerwonych Khmerów, tysiące czaszek i kości.
Część dnia po prostu odpoczywamy. Wieczorem jemy i pijemy na mieście. Z ciekawostek: wszystkie ceny są podane w dolarach. Jeszcze nie wiemy, czy tylko dla turystów, ale co ciekawe bankomaty funkcjonują również w dolarach.
Jutro wyjazd do Siem Reap. Jeden z najciekawszych punktów naszej wyprawy. Ósmy cud świata - Angkor.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 23 wpisy23 0 komentarzy0 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże