Geoblog.pl    ludziepodrozuja    Podróże    Projekt 2012 Azja południowo wschodnia    Saigon dzień czterdziesty czwarty
Zwiń mapę
2012
08
lut

Saigon dzień czterdziesty czwarty

 
Wietnam
Wietnam, Ho Chi Minh City
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 4696 km
 
dzień czterdziesty czwarty 8 luty

Ho Chi Minh to miasto, poprzecinane wieloma rzekami i kanałami. Największa z nich to Sai Gon River. Podczas gdy Hanoi ma ponad tysiącletnią tradycję, o Sajgonie pierwsze wzmianki pojawiają się pod koniex XVII wieku. Sajgon jako port był zbudowanany w 1862 roku i gwałtownie stawał się największym i najbardziej dynamicznym portem w tym rejonie, przez wiele lat zwany był nawet Perłą Dalekiego Wschodu.
W wyniku wygranej wojny przez Wietnam północny z USA i sprzymierzeńcami, zjednoczono kraj. Dla upamiętnienia tego w lipcu 1976 roku zmieniono nazwę z Saigon na Ho Chi Minh City (w skrócie HCMC). Obydwie nazwy funkcjonują do dziś, pomimo, że oficjalnie używa się skrótu HCM.
Jestem zauroczona Saigonem. To miejsce, które po prostu mnie urzekło. Widać francuskie wpływy bardzo mocno, wszak do 1975 roku przez ponad 100 lat, teren ten był pod protektoratem Francji. Miasto jest przestrzenne, ani śladu wąskich uliczek Hanoi i jego ścisku. Być może jesteśmy już przyzwyczajeni do milionów skuterów, bo w Sajgonie wydają się czymś najnormalniejszym.
Ranek był trudny. wstaliśmy o 4 rano i taksówką pojechaliśmy na lotnisko. Port lotniczy jak wymarły, ani jednego człowieka, po pięciu minutach weszła jedna osoba, potem druga, potem wstał człowiek, który spał za kontuarem baru. Potem zaczęło się zaludniać, ale pierwsze wrażenie było niesamowite, pustej hali odlotów.
Lot przebiegł bez problemów. VIetnam Airlines to chyba najuboższe linie, ponieważ w cenie normalnego biletu dają na pokładzie podczas przelotu jedynie pół litra wody mineralnej. Niegazowanej. No sok, to rozumiem, ale zostawmy to...
Po godzinie byliśmy już w Ho Chi Min City. Odnieśliśmy pierwsze, poważne zwycięstwo. Udało nam się dojechać do centum miasta miejskim autobusem linii 152. Staje przy 11 filarze przy hali przylotów... Taksówka miała kosztować 8 dolarów. My pojechaliśmy za 1 dolara od osoby razem z tubylcami.
Drugie zwycięstwo to znalezienie taniego hotelu i to w miarę szybko. Mieliśmy do dyspozycji cały dzień. Nie bacząc na rosnący upał rozpoczęliśmy zwiedzanie miasta. Zobaczyliśmy Katedrę Notre Dame, przepiękny budynek świątyni niestety był zamknięty. Przy katedrze mieści się zabytkowy budynek poczty. Zbudowany w 1886 roku budynek oszałamia swoją architekturą. Oglądamy jeszcze gmach teatru, również z przełomu XIX i XX wieku, a także Opere. Wszystkie budowle we francuskim stylu, zbudowane z rozmachem i wkomponowane w przestrzeń miasta. Obok Opery oglądamy Hotel Continental, który był w okresie wojny wietnamskiej kwaterą dowództwa wojsk amerykańskich.
Do najciekawszych miejsc, które oglądamy dzisiejszego dnia, na pewno zaliczymy Conference Hall lub inaczej zwany Independence Palace, lub Reunification Palace. To budynek zbudowany w 1868 roku dla Gubenartora kolonii francuskiej. Pałac był wówczas nazywany Norodom Palace. Do 1975 toku rezydował tam prezydent południowego Wietnamu, a później wojska północnego Wietnamu zdobyły to miejsce i rozpoczął się proces zjednoczenia kraju w duchu komunistycznym.
Pałac jest imponujący, niestety był dwa razy bombardowany, więc niewiele zostało z pierwotnej, francuskiej formy. Bryła i zamysł architekta pozostał i budynek, pomimo swoich socrealistycznych udogodnień jest zadziwiająco ciekawy i interesujący. Zwiedzamy go z przewodnikiem. Młody chłopak szczegółowo, ciekawie i z entuzjazmem mówi o historii tego miejsca. Odwiedzamy chyba wszystkie zakamarki. Sale konferencyjne, część mieszkalną prezydenta, kuchnie. Potem schodzimy do piwnic gdzie był sztab wojskowy.
Miasto jest pełne zieleni, dużo parków i zielonych terenów. Jestem zauroczona. Wiem, wiem. Powtarzam się.
Wieczór kończymy w Ben Thanh Market. To ogrommny teren ze stoiskami, na których możesz kupić tysiąc i jedną rzecz, począwszy od ciuchów różnej maści, toreb, szmatek, plecaków, po słodycze, kawy, owoce, pamiątki w setkach wzorów, form i kolorów. Sam budynek owej hali targowej jest ciekawy. Zbudowany pierwotnie w 1870 roku, odnowiony w 1914 stanowi zabytek sam w sobie. Na froncie hali wieża zegarowa, bardzo charakterystyczna dla tego miejsca.

dzienne wydatki:

taxi na lotnisko 30.000 VND
autobus w Sigonie 16.000 VND
śniadanie 130.000 VND
lunch 280.000 VND
owoce 20.000 VND
bilety wstępu 2x 30.000 VND
kolacja 160.000 VND
kawa i cola 25.000 VND
pamiątki 505.000 VND
hotel 12$



dzień czterdziesty piąty 9 luty

Wietnamczycy są wytrawnymi kupcami. Targują się do upadłego. Najpierw łapią klienta, osaczają go i już nie wypuszczają. Najciekawiej, gdy człowiek siedzi sobie grzecznie przy stoliku i sączy kawę, lub sok, lub je śniadanie czy obiad. Wietnamczycy z różnej branży nie dadzą ci spokoju. Najpierw pierwszy z tekturową tablicą, na której ma przypięte okulary przeciwsłoneczne. To nic, że jedne masz na nosie. Zawsze możesz kupić następne - wychodzi z założenia sprzedawca. Następnie przychodzi kolejny ze sztaplem książkowych przewodników. Od Wietnamu, Kambodży, Tajlandii po europejskie stolice. Kupić możesz jaki chcesz. A jak nie ma, to za chwilę pan przyniesie. Kolejno podchodzą kobiety, a to z koralikami, a to z bransoletkami, a to pocztówki, albo owoce. Za chwilę - człowiek z hamakami. Kup - rozwieś między drzewami i odpoczywaj. A najbardziej rozbroił nas pan ze szczotką i pastą do butów, proponując usilnie swoje usługi. Popatrzeliśmy zaskoczeni na swoje sandały za grosze z hipermarketu i wybuchnęliśmy śmiechem.
Absolutnie udany dzień. Wypożyczyliśmy skuter. Nie ma tu jako takich wypożyczalni. Na hotelowej ulicy podchodzisz i pytasz czy mają skutery do wypożyczenia. Albo oni pytają. Jeśli nie mają, to natychmiast dzwonią i ktoś przyjeżdża i pożycza. Dziś do nas przyjechała dość dojrzała kobieta w piżamie. Dla nas to piżama, ale część osób chodzi tu w podobnych ciuchach. Przyjechała i chciała nam pożyczyć skuter. Niestety - nie działo światło stopu. Pomimo jej zapewnień, że "no problem" a także, że "okey", nie daliśmy się omamić. Poszliśmy kawałek dalej i znowu kolejna próba. Pani z małej knajpy pożyczyła na swój skuter za jedyne 5 dolarów do wieczora.
Sajgon zwiedzamy od kuchni, przejeżdzamy przez kolejne districty, na które miasto jest podzielone. Jest tu ponad 8 milionów mieszkańców, cztery Warszawy, osiem Trójmiast złożonych razem :). Ogromne. Trafiamy w kolejne nieturystyczne dzielnice i radość nasza nie ma granic. Kawa kosztuje dwa, czasem trzy razy taniej. Owoce kosztują często i pięć razy taniej. Od zawsze wszelkie przewodniki i relacje podróżników o tym mówią. My to potwierdzamy, potwierdzamy pijąc drugą kawę w lokalnej knajpce. Siedzimy w dystrykcie 7, Dookoła sami lokalni, zero turystów. Życie toczy się trochę wolniej niż w centrum, a już na pewno wolniej niż w europejskich metropoliach, pomimo że prawie "za ścianą" jest jeden z większych portów w tym rejonie.

Jazda po tym mieście skuterem, w morzu innych skuterów, to czysta adrenalina, to fantastyczna przygoda, zwłaszcza jak się jedzie z takim kierowcą jak mój mąż. Mieliśmy mały wypadek. Prawie stłuczkę. Wietnamczyk uderzył nam lekko w przednie koło. Właściwie nic się nie stało, z uśmiechem na twarzy przeprosił. Wszyscy zajeżdżają drogę wszystkim. Każdy jedzie jak chce. Pod prąd to nic takiego. To norma. Czerwone światło? Aaa, to tylko taka mała, nic nie znacząca informacja. Pierwszych parę skrzyżowań, a fala skuterów w której jechaliśmy pchała nas nie tam gdzie chcieliśmy, a następna fala nie pozwalała skręcić tam gdzie chcieliśmy. Musieliśmy się dostosować do tłumu. Ale już po paru kilometrach, dzielnie dawaliśmy sobie radę. To znaczy ja starałam się nie wiercić z tyłu, a mój kierowca w osobie mojego męża miał oczy dookoła głowy.
Mango i papaje jemy dziś w dużych ilościach. Owoce są wszędzie w tym rejonie Azji przepyszne. Nie zastąpią tego słońca tutaj dojrzewalnie w Polsce.

Rozstrzygnęliśmy dziś odwieczny dylemat kawa czy herbata. W Sajgonie jest to możliwe, ponieważ skwar robi wodę z mózgu. Do zamówionej kawy mrożonej podano nam w dzbanuszku herbatę, żeby sobie dolewać. Całkiem dobre. Mokre i zimne, a to najważniejsze.
Rano kupiliśmy bilety. Jutro wyjeżdżamy z tego miasta. A szkoda. Na Sajgon warto mieć kilka dni. I warto zacząć zwiedzania Wietnamu od południa. Ludzie są tutaj inni, trochę spokojniejsi, trochę łaskawsi, miasto bardziej zielone i przestrzenne. Z drugiej strony gdy zaczniesz zwiedzanie od północy, południe Wietnamu wyda Ci się jeszcze piękniejsze.

dzienne wydatki:

śniadanie 90.000 VND
owoce 30.000 VND
kawa i cola 60.000 VND
lunch 220.000 VND
owoce 20.000 VND
kolacja 160.000 VND
skuter 5$
paliwo do skutera 60.000 VND
hotel 12$


 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 23 wpisy23 0 komentarzy0 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże