Geoblog.pl    ludziepodrozuja    Podróże    Projekt 2012 Azja południowo wschodnia    Chiang Mai dzień szesnasty
Zwiń mapę
2012
11
sty

Chiang Mai dzień szesnasty

 
Tajlandia
Tajlandia, Chiang Mai
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2259 km
 
Dzień szesnasty 11 stycznia

Wyjeżdżamy z Kanczanaburi. W guesthousie załatwiliśmy transport do Bangkoku na Khao San Road, gdzie odbierzemy wizy i paszporty, a następnie na dworzec i nocnym pociągiem pojedziemy do Chiang Mai. To antyczna stolica kraju. Centrum jego otoczone jest murem, a wewnątrz ponad 300 świątyń. Na obrzeżach miasta zlokalizowana jest najładniejsza świątynia Wat Phrathat Doi Suthep. Zlokalizowana jest 18 km od miasta. Zbudowana została w XIV wieku w okresie królestwa Lanna. Legenda głosi , że miejsce świątynie zostało wybrane przez słonia. Piękny widok na miasto, ale okupiony poważnym wysiłkiem. Głębokie schody do pokonania, około 300 stopni.

Popołudnie, a w zasadzie już wieczór. Siedzimy na dworcu kolejowym Hue Lampong w Bangkoku. W sieciówce "black canyon coffee" pijemy kawę mrożoną.
Zastanawialiśmy się dziś dlaczego mówi się powszechnie, że Tajlandia to kraj uśmiechniętych ludzi. Nie spotkały nas jakieś szczególne serdeczności czy uprzejmości ze strony Tajów. Naszym zdaniem są po prostu normalni. W stosunku do turystów czasem bywają lekceważący. Może uśmiechają się po prostu częściej, ale do siebie, a nie obcych.
Do Bangkoku dojechaliśmy około 16.00. Nasz bus, który zamówiliśmy w hostelu spóźnił się 45 minut. Niby nic, bo mieliśmy zapas czasowy, ale zbieramy kolejne doświadczenie, żeby mieć duży zapas czasu. Odebraliśmy paszporty z wizami w agencji turystycznej pośredniczącej w załatwieniu wizy. Dzięki Bogu wszystko bez większych problemów. Przynajmniej do tej pory, zobaczymy jak będzie na granicy. Wklejki do paszportu są podobne z trzech krajów - Wietnamu, Laosu i Kambodży. Mamy wszystkie wizy. Taksówką jedziemy na dworzec. I znowu dramat. Miasto zakorkowane dramatycznie. Znowu się potwierdza to, co już wiemy - duży zapas czasowy musi być.
W nagrodę siedzimy teraz zmęczeni, ale spokojni na bangkockim dworcu. Ludzi pełno. Ludzi mrowie, głównie turystów. Turystów łatwo poznać, bo są biali. Ale co z tymi, których nie rozpoznajemy, np. Japończyków czy innych osób rasy nie białej :)

dzienne wydatki:

śniadanie (tosty i kawa)160BTH
obiad 130BTH
shake mango 30BTH
kawa 160BTH
taksówka 120BTH
zakupy (cola i ciastka) 100BTH
kolacja 40BTH

Dzień siedemnasty 12 stycznia

Niestety. Nasz pociąg ma opóźnienie. Jedziemy już w sumie 12 godzin, a zostały ze 3. Wagon pełen pajęczyn, ale w sumie można wytrzymać. Na rozłożonych fotelach, położone są materace z prześcieradłami i poduszki. Każdy dostaje zapakowany w woreczek rodzaj grubszego prześcieradła, służące jako kołdra. Rano konduktor zbiera całą pościel i składa łóżka. Tym razem mieliśmy małą "atrakcję". Przyszła policja i dwójce młodych Amerykanów pokazała na migi, że mają opróżnić plecaki. Zrobili im regularną rewizję. Początkowo myślałam, że szukają narkotyków. Ale nie - Amerykanie zapakowali sobie owe kołdry do plecaków. To trochę tak jakbyś z hotelu wyniósł pościel.
Nie ponieśli żadnych konsekwencji. Ona szybko schowała się za czarnymi, przeciwsłonecznymi okularami. Przecież to wstyd. W wagonie sypialnym sami turyści i tajlandzkie prostytutki towarzyszące niektórym białym facetom 40+. Prostytucja w Tajlandii to zjawisko bardzo powszechne. Praktycznie na każdym kroku można spotkać bary w których siedzą i czekają. Na ulicach, szczególnie większych miast, widać dużo par mieszanych - on biały, głównie po czterdziestce, choć są i młodsi, a Tajki młode, lub nawet bardzo młode.
Niezliczone agencje turystyczne w mieście oferują wycieczki. Gdziekolwiek chcesz, DO Świątyni Wat Phrathat Doi Suthep która jest zlokalizowana na górze Suthep około 500 BTH, lub cały dzień objazd po świątyniach Chiang Mai - 1800 BTH, LUb wycieczkę do parku słoni, około 500 BTH, całodzienne safari słoniowe z raftingiem na bambusowych tratwach - 1000 BTH. Wycieczki do wioski plemienia Karen (kobiety chodzą tam z obręczami na szyjach) około 1300 BTH. Oczywiście wszystkie ceny są wyjściowe. Zawsze można z nich stargować. Agencje oferują także wycieczki do Laosu, łącznie z pośrednictwem wizowym.

dzienne wydatki:

śniadanie (późne) 185BTH
roti z bananem 2x 25BTH
aspiryna 25BTH
cola i woda 27BTH
hotel 400BTH

Dzień osiemnasty 13 stycznia

Dzisiejszy poranek był wyraźnie chłodniejszy od dotychczasowych podczas naszego pobytu w Azji. Północna część Tajlandii daje nam troszkę odpocząć od upałów.
Dzień zaczęliśmy od zmiany hotelu. Po wczorajszym rekonesansie centrum miasta, znaleźliśmy w miarę cichy i czysty nocleg w prowadzonym przez Francuza hoteliku. Zamawiamy małe śniadanie, tosty, herbatkę i omlet. Zgodnie z wcześniejszym planem wynajmujemy skuter. Nie ma z tym najmniejszego problemu. Na naszej uliczce, dosłownie 10m naprzeciw znajduje się mała wypożyczalnia i pralnia dla turystów. Bierzemy Honde Click 125 CC. Trzeba zostawić jeden paszport lub zastaw około 2 do 5 tysięcy batów, w zależności od wypożyczalni. Ceny za wypożyczenie skutera zaczynają się od 150 batów na dobę.
Naszym celem jest Doi Southep. świątynia położona jest na górze na zachód od miasta. Kilkunasto kilometrowa droga prowadzi nas serpentynami cały czas pod górę. Z każdym kilometrem powietrze staje się chłodniejsze, dobrze ze zabraliśmy polary i skarpety. Wchodzimy po 309 schodach prowadzących do wejścia do świątyni. Po obu ich stronach są pięknie i kolorowo zdobione węże. Za wstęp płacimy po 30 BTH. W środku spora ilość wiernych odprawia swoje obrzędy. Wokół imponującej i mieniącej się złotem stupy zgodnie z ruchem wskazówek zegara chodzą ludzie z kadzidełkami. Każdy detal jest misternie zdobiony, widzimy mnicha pracowicie malującego jedną z płaskorzeźb. Wszędzie panuje atmosfera podniosłości i wyjątkowości tego miejsca. Wychodzimy z tej świątyni całkowicie usatysfakcjonowani i wyciszeni jej wpływem.
Droga w dół prowadzi nas z powrotem w nieco cieplejszy klimat. Poruszanie się skuterem po mieście pomimo lewostronnego ruchu nie sprawia zbyt wielu problemów ("dla zawodowego kierowcy z 20-letnim stażem" dopisek żony ). Owszem, trzeba być cały czas skoncentrowanym. Ogromna ilość jednośladów jadąca właściwie bez większego respektowania przepisów ruchu drogowego, dla Europejczyka może okazać się sporym utrudnieniem.
Dziś w poszukiwaniu obiadu trafiliśmy do baru w centrum starego miasta. w oko wpadła nam sporych rozmiarów ryba. Smażona jest w głębokim oleju. DO tego oczywiście nieśmiertelny ryż. Mamy wrażeniem, że niczego się tutaj nie da zjeść bez ryżu lub makaronu. Są oczywiście "zachodnie" knajpy dla turystów, gdzie zjesz steki i frytki, ale przecież nie o to nam chodzi. Zwłaszcza, że trzeba trochę za to zapłacić. Trochę więcej niż za lokalną kuchnię.
Wieczorem - raj. Dla kobiet oczywiście. Trafiamy na nocny market. Stoiska oświetlone rzęsiście ciągną się aż po horyzont. Na stoiskach dużo ciuchów, oczywiście wszystko cienkie, lekkie, przewiewne. Koszulki, t-shirty, spodnie, spodenki (tajski boks jest tu bardzo popularny), szlafroczki z jedwabiu, skarpetki i inne. Tysiące stoisk z lokalną biżuterią. Łańcuszki, korale w milionach kolorów, bransoletki, bransolety, wisiorki, amulety. Stoiska z ręcznie robionymi mydełkami. Breloczki, pamiątki, zegary, zegarki, fajki, zapalniczki, noże, lampy, lampiony. Klapki, sandały, rzeźby. Bardzo mi się podoba misa z mosiądzu, która po puknięciu jej drewnianą pałeczką i przesuwaniu nią po obwodzie misy, wpada w rezonans, wydając charakterystyczny odgłos. Trochę jest droga...
Wewnątrz bary, jadłodajnie, pełno stolików, kraby żywe, obwiązane wstążkami, żeby nie uciekły, czekają na swoją kolejkę do zjedzenia. Mnożą się stoiska z owocowymi, świeżo wyciskanymi sokami i shake'ami. Na kupujących czekają wózki z przewoźną smażalnią placków roti (naleśnik z bananem), lub pad thai (przekąską makaronową z jajkiem).
Po prawie 4 godzinach łażenia po nocnym bazarze wracamy ze "zdobyczami" do hotelu.

dzienne wydatki:

śniadanie 95BTH
skuter 150BTH
paliwo 95BTH
kawa i napoje 55BTH
przekąski 42BTH
wstęp do świątyni Doi Southep 2x 30BTH
lunch 175BTH
lunch drugi 85BTH
pamiątki 1855BTH (mąż złapał się za głowę, ale powiedział że ostatnie dni będziemy jechać na przyszłym schabowym, czyli będziemy już jeść tylko wyobrażenie o kotlecie, który zjemy zaraz po przyjeździe do Polski
soki i cola, shake mangowy 105BTH
hotel 550BTH

Dzień dziewiętnasty 14 stycznia

Dzień zaczął się inaczej niż wszystkie do tej pory. Pada. Około dwóch godzin kropił równo deszcz. No, może deszczyk. Trochę pokrzyżowało nam to plany. Chcieliśmy na skuterze zwiedzić okoliczne wioski. Około 11.00 przeszło, zanim załatwiliśmy sprawy związane ze skuterem (poprzedniego dnia nie było to do końca sprecyzowane), minęła 12.00. Zdecydowaliśmy pobyć trochę turystami i kupiliśmy w miejscowej agencji turystycznej kurs gotowania na jutro, oraz transport do Chiang Rai, razem ze zwiedzaniem białego pałacu, Złotego Trójkąta i wioski plemienia Karen. Następnie skuterem pojechaliśmy do miejscowości Lamphun, oddalonej od Chiang Mai o 26 km.
Zwiedziliśmy tam świątynię Wat Phat Hathariphun Chai, na której wzorowana jest Świątynia Doi Southep. Bardzo podobny układ budowli i detale architektoniczne. Chwilę pokręciliśmy się po miasteczku, zobaczyliśmy targ z miejscowymi wyrobami - jedwabiem, miody, wino miejscowe. W drodze do Lamphun zatrzymaliśmy się na targu. Kupiliśmy tam owoce papayi, w których zasmakowałam, oraz Lemang - ryż gotowany w bambusie. Wydrążone łodygi bambusa, wyściełane liśćmi bambusa są napełniane ryżem, uprzednio namoczonym w mleku kokosowym. Nawlekane na sznurek i rozciągane nad ogniskiem. Czasem napełnione łodygi są ustawiane na konstrukcji drewnianej blisko ognia. Podawane do różnego rodzaju carry. Ten lemang, który jadłam, miał dodatek - niewielką ilość czerwonej fasoli. Czerwona fasola traktowana jest tutaj jako dodatek do słodkich potraw.


dzienne wydatki:

śniadanie 230BTH
skuter 100BTH
wynajęcie skutera 100BTH
paliwo 60BTH
przekąski i napoje 45BTH
lunch 60BTH
ryż w bambusie 25BTH
papaja 5BTH
pamiątki 180BTH
kolacja 2x 100BTH
kurs gotowania 2x 750BTH
transport ze zwiedzaniem do Chiang Rai 2x 700BTH
hotel 550BTH

Dzień dwudziesty 15 stycznia

Dziś rano zmieniliśmy ponownie hotelik. Wczoraj wieczorem dowiedzieliśmy się, że w naszym dotychczasowym nie będzie miejsca na kolejny nocleg. Właściciel twierdził, że ma już komplet, a my nie pomyśleliśmy wcześniej o rezerwacji. Miejsce na kolejną noc znaleźliśmy w "Dixie Pig"- guesthouse naprzeciw, w którym jedliśmy poprzedniego dnia śniadanie. Po lekko spóźnionym odebraniu nas z hotelu przez organizatorów kursu gotowania, skuterami podwieziono nas na targ, gdzie dołączyliśmy do naszej grupy. Na bazarze zapoznaliśmy sie z różnymi rodzajami warzyw i przypraw występujących w tym rejonie i używanych w tajskiej kuchni. Bardzo nas zainteresowała trawa cytrynowa (lemongrass), używana do dużej ilości potraw, różne rodzaje imbiru, tajska kolendra, dwa gatunki limonek i różnorodne papryczki. Nastepnie przeszliśmy uliczkami starego miasta do domu, w którym były stanowiska dla nas. Każdy miał swój stolik z palnikiem i wokiem. Wok używany jest tu powszechnie. Z listy dań możliwych do przyrządzenia wybraliśmy po pięć różnych, aby urozmaicić dzisiejsze menu. Na pierwszy ogień robiliśmy, ja Pad Thai, a żona fried cashew nut with chicken (czyli kurczaka z orzechami).
Rozdzielono nas na poszczególne podgrupy, które przygotowywały potrawy. Zabrałem się za przygotowywanie pad thai. Po wstępnym pokrojeniu wszystkich składników jako pierwszy na woku podsmaża się rozgnieciony czosnek na oleju. Po paru chwilach dodajemy drobno pokrojoną pierś z kurczaka. Smażymy minutę, całość odsuwamy na bok Woka, a na środek wbijamy jajko i i mieszając ścinamy je. Kolejnym krokiem jest wymieszanie z wcześniej usmażonym kurczakiem.
Ponownie całość odsuwamy na bok, a na środek woka wlewamy szklanke wody i wrzucamy makaron ryżowy. Mieszamy go, dodajemy łyżeczkę cukru, łyżeczkę suszonych krewetek i pokrojone tofu. Po kilku minutach mieszamy z resztą składników, dodajemy szczypiorek, skrapiamy limonką i doprawiamy sosem rybnym. Ocenę moich umiejętności kulinarnych pozostawiłem żonie. Po jej minie widziałem, że jest rozsmakowana....
Kolejne dania były równie ciekawe i urozmaicone, stanowiły nowe doświadczenia smakowe. Mieliśmy wrażenie, że odkrywamy kuchnie tajską od nowa. Zaczęliśmy rozpoznawać dania, które wcześniej jedliśmy. Możesz nawet zobaczyć zdjęcia na stronie szkoły gotowania.
Niektóre przyprawy były dla nas dużym zaskoczeniem. Najedzeni do syta wieloma daniami, przygotowanymi przez nas samych w miłej, wielonarodowościowej ekipie, możemy z czystym sumieniem polecić ten rodzaj kontaktu z tajską kuchnią. Bardzo smaczne były różne curry, które przygotowywaliśmy, a także desery, zachwyciły nas swoim smakiem. Wieczorem poszliśmy nadać paczkę do Polski z pamiątkami. Nie chcemy ich nosić ze sobą, ważą 5 kg i nie mamy gdzie ich pomieścić w plecaku. Na przyszłość radzimy zwrócić uwagę, że część sklepów bądź agencji np. pocztowych, może być nieczynnych w niedzielę. Wysyłamy paczkę z agencji pocztowej, można ją znaleźć na nocnym bazarze.
W Chiang Mai odbywał się dziś wieczorem wielki festyn. Setki straganów rozstawionych wzdłuż północnej bramy miasta. Zbyt długo nie chodzimy tam. Nic nie kupujemy. Zakupy zrobione i wysłane pocztą. Ale na ulicach gwar, pomimo późnej pory. Tłumy ludzi, głównie turystów, ale nie tylko. Stare miasto jest rozświetlone tysiącem świateł.

dzienne wydatki:

pamiątki 1150BTH
paczka do Polski 2270BTH
napoje 41BTH
hotel 400BTH
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 23 wpisy23 0 komentarzy0 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże