Geoblog.pl    ludziepodrozuja    Podróże    Projekt 2012 Azja południowo wschodnia    GeorgeTown dzień siódmy
Zwiń mapę
2012
02
sty

GeorgeTown dzień siódmy

 
Malezja
Malezja, George Town
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 624 km
 
Dzień siódmy 2 stycznia

Wyjeżdżamy z Kuala Lumpur. Dwie wieże wyglądają cudownie. Mogłabym na nie patrzeć godzinami. Oczywiście z okien klimatyzowanego autobusu, bo żar lejący się z nieba, 30 stopniowego upału w rozgrzanym mieście jest obezwładniający. Po 5 godzinach, z prawie godzinną przerwą dojeżdżamy do Butterworth. Ogarniamy się na dworcu, autobus wysadził nas nieco na uboczu. Ale docieramy przejściami naziemnymi do dworca kolejowego, jednoperonowego i kupujemy bilety na przejazd do Bangkoku, pociągiem sypialnym. Następnie przechodzimy do pobliskiej przystani promowej. Prom odchodzi co 15 minut, płynie nie dłużej niż 20 minut.
W miarę sprawnie trafiamy do naszego hotelu Red Inn Court.
Hotel jest nowy, działa dopiero od 6 tygodni. Jest czysty, sprawia wrażenie wygodnego, bardzo uprzejma obsługa, pomocna. Dzięki niej układamy plan zwiedzania na jutro. Wychodzimy po południu na mały rekonesans. zwiedzamy między innymi:
Największy historyczny meczet w Georgetown, meczet Kapitana Kelinga. /br> dzielnicę Little India (małe Indie) - niewielki kwartał ulic to epicentrum aromatycznych kuchni, indyjskiej muzyki, egzotycznych przypraw i mnogiej ilości ciuchów.
Kilka świątyń chińskich, popularna Goddess of Mercy z 1800r, czy Taochew Temple z 1855r.
Ulicę Campbell - początki ulicy datują się na 1900 rok, znajdują się na niej chińskie sklepy z medykamentami, butiki z odzieżą, hotele. Wszystkie uliczki mają niską, jednopiętrową zabudowę. Kamieniczki są w stylu kolonialnym w większości, z portykami, podcieniami, które nieznacznie chronią od słońca. często są dodatkowo osłonięte od strony ulicy roletami bambusowymi. To ulica, gdzie odbywały się na początku XX wieku procesje, szły kondukty pogrzebowe, a w czasach gdy kantońscy emigranci przybywali na wyspę, stały prostytutki, nazywane "fresh chicken"

dzienne wydatki:

pociąg do dworca Puduraya 2x 1,25RM
autobus do Butterworth 2x 32RM
prom z Butterworth 2x 1,3RM
napoje 9,4RM
bilet kolejowy do Bangkoku 2x 108RM
obiad 2x 12RM
nocleg 75RM

Dzień ósmy 3 stycznia

Georgetown na wyspie Penang to niesamowicie urokliwe miasteczko. Oczywiście nie brak wysokich wieżowców, głównie hoteli czy apartamentowców, ale cała zabudowa historycznego centrum, to jednopiętrowe kamienice, z podcieniami. Tworzą fantastyczny klimat kolonialnego miasteczka, gdzie przeplatają się kultury, zarówno chińska, indyjska, kantońska czy brytyjska. Ulice noszą kolonialne nazwy, jak Lebah Campbell czy Lebah Backingham, bądź Lebah Dickens (Lebnah to po malajsku "ulica") Dzielnica Chińska - Chinatown - rozciąga się w obszarze ulic Lebuh Stewart, Lebuh Campbell i Lebuh King. Fascynujące miejsce przedstawiające styl życia Chińskich emigrantów, przybyłych tu bez mała 200 lat temu. Bezlik chińskich sklepików, stoisk, butików, przeplatany chińskimi, bogato zdobionymi niewielkimi świątyniami. Trafiliśmy na targ chiński, gdzie wiszą suszone wędliny, kurczaki z głowami, przyprawy, stoiska z rybami, stragany z egzotycznymi dla nas owocami takimi jak owoce drzewa chlebowego, salak madu, liczi, mango w różnych odmianach. Na rybnym targu, obserwowaliśmy chińczyka, który "czyścił" krewetki, czyli patroszył i mył je. Autobusem nr 101 jedziemy do Narodowego Parku Penang. Trwa to około godziny. To miejsce niebywałej przyrody wyspy, gdzie można usłyszeć i zobaczyć rzadkie gatunki ptaków. Przy wejściu do parku wpisujemy się na listę odwiedzających to miejsce. Początkowa alejka po paru minutach zmienia się w szlak turystyczny w tropikalnym lesie. Droga najpierw płaska zaczyna wspinać się pomiędzy lianami i majestatycznymi drzewami. Lekki wietrzyk od morza towarzyszący nam w pierwszym etapie drogi zanika w "dżungli". Jesteśmy cali mokrzy z powodu upału i wspinaczki wąska ścieżką. Wędrujemy ponad godzinę do meromiktycznego jeziora, takiego gdzie woda słodka miesza się z wodą morską. Jezioro leży na brzegu morza, oddzielone od niego wąską piaszczystą plażą. Dotarliśmy do Pantai Kerachut, na której zwykle o tej porze roku, żółwie składają jaja. Niestety, nie udaje nam się zobaczyć żadnych ich śladów. Na pocieszenie odwiedza nas małpa. Karmimy ją ciastkami. A raczej jesteśmy zmuszeni by ją karmić, domaga się jedzenia. W drogę powrotną decydujemy się wrócić łodzią, która podpływa do pobliskiego mola. Garstka turystów na plaży. Odnotowujemy nasze wyjście z parku i wracamy do Georgetown na zasłużony obiad. Jutro odpoczywamy...

dzienne wydatki:

autobus do parku 2x 2,7RM
woda i ciastka 3,5RM
obiad 31RM
łódź z plaży 40RM
autobus powrotny do hotelu 2x 2,7RM
cola 3x 2RM
nocleg 75RM


Dzień dziewiąty 4 stycznia

Zgodnie z planem siedzimy w niewielkiej knajpce. Popijamy sok ze świeżo wyciskanych pomarańczy. Niemiłosierny żar leje się z nieba, ale my pod wentylatorkami, w cieniu, obserwujemy ruch na ulicy. Siedzimy przy jednej z głównych ulic Lebuh Chulia. Przejeżdża samochód za samochodem, autobus za autobusem, skuter za skuterem. Tłok na ulicy duży.
Rano wstaliśmy zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy do innego hotelu. Zakwaterowaliśmy się w Hotelu Oasis, nieco schowanym, ale przy ulicy Lebuch Chulia. Standard na pierwszy rzut oka nieco niższy niż w poprzednim hotelu, ale w nagrodę prawie o połowę tańszy.
We wcześniejszym hotelu był ogromny hałas. Mieliśmy pokój na drugim piętrze, a w budynku drewniane schodki. Każde przejście człowieka, wiązało się z wrażeniem, że słonie przechodzą i tupią. Dramat. My ciągle nie możemy się przestawić, w związku ze zmianą czasu. Siedzimy długo w nocy, nie możemy zasnąć, a każdy hałas ma wpływ na sen.
Nie dotyczy to mojego męża, bo ma 30% uszczerbek słuchu. :)
( haa, haa, ale śmieszne- skomentował).
Po południu mała zmiana planów, wsiadamy do darmowego autobusu, który wozi turystów i zwiedzamy Fort Cornwalis, zbudowany na wyspie, z zachowanymi armatami, stanowiskami strzelniczymi.
Tuż obok przy linii brzegowej jest promenada. Przy okazji zobaczyliśmy wieżę zegarową, która ma wysokość 60 stóp, zbudowana została w 1897r, na ceremonię 60 rocznicy panowania Królowej Wiktorii.
Niedaleko Ratusz miejski, zbudowany w 1903r. Jutro rano opuszczamy Georgetown. Bardzo nam się podobało.
Odczuwalna jest ogólna życzliwość ludzi. Czas na Bangkok.
Tajlandia przed nami.

dzienne wydatki:

soki i napoje 16 RM
deser ice kacang 3RM
woda 6x1 RM
obiad 2x 8,5RM
owoce 1,6RM
kawa i soki 12,5RM
ciastka i napoje do pociągu 10RM
hotel 40RM

Kilka praktycznych rad dla podróżujących podobną trasą.

W większości hoteli i hosteli możemy korzystać z dodatkowych usług jak:
pranie odzieży (5RM za 1kg),
pośrednictwo wizowe,
wypożyczalnie skuterów czy samochodów (od 100RM),
wymiana pieniędzy,
dowolny łączony bilet na transport do okolicznych dalszych i bliższych miejsc turystycznych na przykład:

Do najbliższe większej miejscowości w Tajlandi - HatYai - 30 RM (czas przejazdu 4 godziny)
na wyspę Krabi - 60RM (czas przejazdu 8 godzin)
na wyspę Koh Samui - 87RM (czas przejazdu 10 godzin) przejazd nocny trochę droższy 92 RM
Bangkok - 115 RM (czas przejazdu 20 godzin)


Ruch drogowy, hałas, nagromadzenie jednośladów nie sprzyjają bezpiecznej jeździe, nie zdecydowaliśmy się więc na wypożyczenie skutera. Jeśli chodzi o miasto Georgetown to skuter wydaje się być zbędny. Dobra, tania i klimatyzowana komunikacja miejska zapewnia skuteczne przemieszczenie się w dowolne miejsce.

Dzień dziesiąty 5 styczeń

Noc upłynęła nam niecodziennie. Iluminacja w pokoju, pomimo zgaszonego światła, bijąca od oświetlenia ogromnych czterech akwariów (właściciel musi być niesamowitym pasjonatem akwarystą, na zewnątrz miał kolejne akwaria w dużych ilościach), spowodowała totalną bezsenność. Wspomnieliśmy, że zmieniliśmy hotel z powodu hałasu, nasz wybór okazał sie tym razem niezbyt trafiony. Sugerując się ceną i bliskością do centrum przymknęliśmy oko na nieodnawiane i zarośnięte pajęczynami ściany. Po bliższych oględzinach odkryliśmy, że w łazience 1 metra kwadratowego powierzchni odpada umywalka i deska. O godzinie 4 rano obudziło nas pukanie do drzwi. Okazało się że to alfons chciał sprzedać tanio swój "towar". Po nocy z "atrakcjami" zjedliśmy śniadanie w pobliskiej knajpce i sporo przed czasem ruszyliśmy autobusem 101 do przystani. Prom powrotny do Butterworth jest bezpłatny. Po dotarciu na dworzec kolejowy znaleźliśmy bardzo klimatyczne miejsce, jakim jest bar na jego tyłach. Serwują tu typowo lokalne jedzenie. Ja zdecydowałem się na ryż z grillowaną rybą i tajemniczym sosem a ukochana żona na kurczaka z zestawem pikantnych surówek i krewetkami. Na deser był specyficzny napój czekoladowy. Na dnie szklanki gorący, a u góry kostki lodu. Posypany słodkim kakao. Na godzinę przed planowanym odjazdem pociągu stawiliśmy się z powrotem na dworcu. Poznaliśmy tam przemiłe starsze małżeństwo z Australii. Podzielili się z nami wrażeniami i radami z Tajlandii i Wietnamu. Po podstawieniu pociągu na peron odnaleźliśmy nasze miejsca. Przez całą długość wagonu po środku jest przejście, a po dwóch stronach są siedzenia parami przodem do siebie. Pomiędzy nimi u góry jest rozkładane łóżko. Ruszamy z prawie 2h opóźnieniem. Granica po około 3 godzinach. Wypełniamy w pociągu wnioski wizowe.

dzienne wydatki:

śniadanie 13RM
autobus do portu promowego 2 x1,4RM
lunch, soki i kawa 17RM
kolacja 2x 150BTH


 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
 
zwiedzili 3% świata (6 państw)
Zasoby: 23 wpisy23 0 komentarzy0 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże